piątek, 24 sierpnia 2012

Rozdział 3.

Hihi! I dzisiaj kolejny rozdzialik! Bo urodzinki Paulo i w ogóle, trzeba je jakoś ućczćić. :)
***<3~~~~!!!!!~~~<3***

- Marian - zawyszeptał Paulololo. Wyciągnął swą jedną jedyną jędrną jak głowa prosięcia rączką i pogłaskał ów rączką policzek swojego lubego. - Mam kolejną sentencję. Nacieszysz nią uczy?
Marian zemdlał.
- Z chęcią, moje serce już nie wytrzymuje momencią - szybko podniósł się z dywanu i pokiwał głową, wbijając w Pauolo swoje roziskrzone spojrzenie niczym fajerwerki w wielkanoc spojrzenie.
Żebro paulo zabiło szybko, radośnie. A po chwili do żebra przyłączył się nos.
- Otóż, drogi mój kochanku, jak odkręcisz kran, popłynie woda, a gdy zakręcisz, woda ustanie - powiedział, przesuwając dłonią po jego jędrnej, łysej główce.

:)

Rozdział 2

Dawno mnie tu nie było. Naprawdę przepraszam za zwłokę, ale tak jakoś się złożyło, że hasła zapomniałam! Nie wiem co bym zrobiła, gdyby ono się nie odnalazło, w końcu już znalazłam tylu wspaniałych czytelników i miłośników pary paurian!
Jednak Paulo jak zwykle czuwa nad wszystkim i w swoje urodziny zesłał na mnie błogosławioną moc, otóż dopiero przed  chwilą odzyskałam hasło!

DEDYKOWANE PAULO COELHO. JEGO MIŁOŚCI, DOBROCI I OTWARTOŚCI NA WSZYSTKIE STRONY MAPY UMYSŁOWI!

<3~~~<3PAULO<3~~~<3

Paulo wszedł do swojej brzydkiej i brudnej komnaty drewnianej. Spojrzał na ścianę, wbijając wzrok w ssssczerniały sufit. To nie była cela dla kogoś tak uzdolnionego umysłowo jak Paulo! Ale co miał zrobić? Nie chciał przecież zostać spałowany.
Usiadł pod jedną ze ssssczerniałych sufitów i podkulił nogi pod czoło. Zapłakał. Tu było tak zimno! Aż nie mógł oddychać z tego gorąca. Powąchał swoją pachę. Śmierdział. Znów zapłakał, bo nie było przy nim rapującego Mariana, który mógłby mu teraz zarapować do snu. Czemu życie było dla Coelho aż tak okrutne?
Już nie płakał. Oczy mu wyschły od tego płaczu, i były teraz niczym pustynie.
- Marianku - zajęczał i zasnął.

- Paulo Coelho? - warknął gestapowiec, który wszedł do komnaty Paulo. Paulo otworzył oczy, przecierając te swoje dwie suche pustynie. Już nie mógł zapłakać.
- Otom i ja przed tobą - odparł Koelcho, wstając. Ale jak tylko wstał to od razu się przewrócił. Nie miał sił przez tą tęsknotę do Paździocha! Musiał znaleźć się przy swoim ukochanym, usłyszeć jego rapowanie, a później wymyślić kolejną sentencję życiową.
- Dlaczego jesteś słaby? - zapytał Stalin, przesuwając grubą dłonią po swoim wąsie.
- Me oczy pragną zobaczyć Paździocha.
Nagle Paulo usłyszał trzask. Brzuch gestapowca Stalina przebił miecz. Paulo zakrzykł, podstakując. Marian! Marian Paździoch!
- Mój ci on, mój ci! - zapłakał Coelho, a jego oczy nie były już jak pustynia.
Marian wyprostował się, spoglądajac na niego, po czym oblizał drapieżnie miecz.
- Przyszedłem uratować, ale mogę ugotować! - zarapował Paździoch, uśmiechając się i pokazując Paulo swoje srebrne rapowskie zęby.
- Kochajmy się, Paździochu!
- Chuj twój stoi jak ten mój - znów zaraperował, wskazując na swoje krocze.
- Jakiś ty romantyczny! - Nerka Koelho zabiła. - Mam nową sentencję życiową!
<3<3

Powiedzcie, że jesteście ciekawi co to za sentencja, prawda? Ale nie, potrzymam Was, drodzy czytelnicy, w niepewności (;

wtorek, 7 sierpnia 2012

Rozdział 1

 Bardzo się cieszę, że mam tyle fanów. Będę dalej tworzyć tą historię i uważam, że kiedyś uda mi się ją wydać, co wy o tym myślicie? Nigdy nie spotkałam się z żadną książką, która byłaby jednocześnie powieścią historyczną i fanficem o Coelho. Uważam, że czegoś takiego brakuje na polskim rynku.

***
Dojechali do miasta, w którym Coelho miał stać się gladiatorem. Podjechali ciężarówką pod arenę, skąd słychać było jęki zabijanych, nieżywych ludzi. Coelho się przestraszył, jakiś renesansowy rzymianin złapał go za ramię i pchnął ku oszklonym drzwiom. Za nimi stali inni brudni, niewolnicy, którzy jednak już byli czyści. Pewnie dali im się umyć i przebrać.
Stanął w kolejce. Obok niego stał jakiś mężczyzna o pięknych piwowych oczach.
- Cześć, mam na imię Koelcho – przywitał się Coelho. Browarskooki spojrzał niego, wpatrując się w niego oczami koloru Heinekena.
- Siema, Koli, tu Paździocholi – przywitał się młodzieniec, rapując. – Przyjechałem tu kanałem – rapował dalej. – Rodzinę mi zabili, a wcześniej ich straszyli. Wujek mój zgwałcony, leży obnażony – wskazał ruchem głowy na gołego, świetnie umięśnionego i niezwykle chudego, dobrze zbudowanego mężczyznę.
- Jesteś raperę? – zapytał Coelho.
- Jestem, bo tylko to pozostało mi w życiu – powiedział Paździoch, smutny. – Nic już nie mam.
- To tak jak ja! – wykrzyknął Coelho, odnajdując nić porozumienia z Paździochem. Wątroba Coelhy zabiła szybciej, jakby radośniej. Tak, znał to uczucie. Czuł to uczucie jak był ze swoją nieżywą teraz, ale niestety martwą małżonką. Ale Paździoch nie był martwy! Stał tutaj i mu rapował!
- Cisza! – wielki, grecki rzymianin stanął przed nimi. Trzymał w dłoni kosę, zapewne była to jego broń przeciwko niewolnikom. – Cisza, powiedziałem! Od teraz jesteście gladiatorami! Przed wami walki na śmierć i śmierć. Nie ma dla was litości.
Coelho zadrżał.
- Bez litości, świat nabiera mniejszej ostrości – zarapował pod nosem Paździoch.
- Gdy nie ma prądu, nie włączysz telewizora – powiedział cicho Coelho, nagle rozumiejąc, że powróciła mu zdolność do tworzenia sentencji życiowych. – Paździochu, kochany! Nadajesz memu życiu sensu!
- Kocham cię, Koelcho – powiedział co Coelhy.
- Ja ciebie też, Paździochu. – odparł Coelho. – Przetrwamy to razem. Gdyż moja wątroba bije tylko dla ciebie.
- Och, Koelcho!  - I pocałowali ich namiętnie, ale greckiemu rzymianinowi się to nie spodobało i ich spałował, ale to i tak była mała kara. Coelho dobrze wiedział, że rzymianie lubili zagazowywać nieposłusznych gladiatorów.

Prolog

Coelho zawył, ściskając w dłoniach martwe zwłoki swojej nieżywej żony, kobiety z którą się ożenił. Łypnął wściekle na rzymianina rodu rzymskiego, który w dłoni trzymał w ręce miecz, który ociekał krwią nieżywej żony Coelho.
- Idziesz z nami – powiedział rzymianin. Koelcho jednak nie chciał go słuchać, rozpacz rozpierała jego serce. Rzucił się na rzymskiego rzymianina i chciał go zabić, ale inny rzymianin rzucił się na niego z tyłu i wbił ostrze miecza ostrze w jego nogę.
- Idziesz z  nami, Coelho!  - krzyknął, a Coelho tylko zawył. Nie miał sił na wymyślanie kolejnych cytatów. Całe jego doczesne życie szlag wziął razem ze śmiercią nieżywej małżonki. Zakuli go w kajdany, a nadgarstki spętali linami.  Wrzucili go do wozu, do innych niewolników. Wszyscy byli brudni i śmierdzieli. Coelho zapłakał. Nie miał żadnych sentencji życiowych na tę chwilę.
- To ty jesteś Coelho, prawda? – zapytała jedna z nastolatek, która tak jak i on siedziała w wozie. Coelho potaknął, na co dziewczę zakwikało. – Och, Coelho! Czytam twoje książki, są takie życiowe! Mam nawet jeden z twoich cytatów w tytule bloga! – Coelho zapłakał. Teraz będzie gladiatorem i będzie każdego dnia skazany na śmierć.